Kończy się trzeci miesiąc pandemii, ostatnie dni pokazują jednak szybkie luzowanie obostrzeń, czy ma to sens epidemiologiczny - czas pokaże. Natomiast powrót do normalności widać w komunikacji miejskiej, która linia po linii jest powoli przywracana do czasów mniej lub bardziej przypominających styczeń 2020 lub 2019 rok.
Niestety nie jest to robione z klasą, przypomina raczej żebranie menela pod sklepem, który zbiera groszówki. Tak ciułana jest każda linia, która powraca w jakimś stopniu do normalnego kursowania zapewne po wielkich zastanawianiach się w gmachu na Wielopolu zamiast poobserwowaniu kursujących przepełnionych autobusów. Czasami jak wiemy ciułane groszówki wypadają będąc symbolem daremnego trudu niczym u Syzyfa, takie nasuwają się skojarzenia, gdy przez całą epidemię widzi się przepełnione wbrew wszelkim zaleceniom autobusy 123, 125 oraz 163 obsługujące rejony przemysłowe i jadące za nimi puste autobusy rezerwowe, często przegubowe. Są to rezerwy utrzymywane w pogotowiu, aby natychmiast ruszyć. Inercja tego założenia jest błędna, bo rezerwa nie wiadomo, gdzie się włączy i kogo zabierze, a pracodawcy mogą nie być wyrozumiali. Być może w instytucji na Wielopolu punktualność nie jest wymagana i stąd podejście do szybkich rezerw. Dziwi też brak wniosków, jeżeli takowe rezerwy są regularnie od tygodni uruchamiane, za darmo raczej nie jeżdżą, a regularny kurs w rozkładzie dodatkowo na pewno zapewniłby spokój pasażerom.
Obserwując napełnienie pojazdów podczas epidemii, najgorzej było na liniach, gdzie jest najwięcej kursów zazwyczaj i najbardziej zostały pocięte. Wnioski? Brak. Ludzie musieli dojechać do pracy i to dla nich był priorytet, jak widać zarządzający komunikacją miejską w Krakowie mają inne priorytety. W tej kwestii nawet nie dał do myślenia przykład Warszawy, Poznania, Gdańska czy Wrocławia gdzie uznano - bardzo słusznie - że sprawna komunikacja jest tak ważna jak sprawna służba zdrowia. Kraków podążył tropem, że warto oszczędzać na komunikacji zbiorowej, aby mieć grosiki na stadiony.
Aktualnie szeroko jest komentowany hejt jaki spotkał szefa ZTP Łukasza Franka. Głównym powodem były inne zmiany wprowadzane podczas pandemii przez jednostkę: mianowicie zawężanie pasów ruchu, wyznaczanie ścieżek rowerowych, zmiana geometrii skrzyżowań (Łukasiewicza) oraz ulic (Meissnera). Osoby, którym nie w smak jest likwidacja dobrych warunków dla aut jawnie i skandalicznie przekroczyły granice śledząc i grożąc urzędnikom odpowiedzialnym za zmiany. Przedstawiciele pasażerów nie protestowali w tak brutalny sposób, co najwyżej można posłuchać przekleństw na przystankach. W najlepszej sytuacji byli paradoksalnie ci, którym ZTP łaskawie zezwoliło na dojazd w godzinach szczytu np. korzystający z linii 107. Reszta w narażeniu zdrowia w tłoku i strachu czekała kilkadziesiąt minut na pojazd. W szczytowym okresie na pewno z komunikacji korzystały te osoby, które musiały, a więc jeżdżący nią regularnie. Zatem też kupujący bilety okresowe i kredytujący tym samym przedsięwzięcie. Zostali potraktowani haniebnie w relacji - klient nabywający usługę. Już na początku epidemii spadek wpływów z biletów został oszacowany w ZTP bezpodstawnie, bo mało prawdopodobne jest, aby w jednym tygodniu marca hurtowo oddano bilety okresowe. Owszem, z pewnością porezygnowali studenci i uczniowie szkół średnich, ale też i cięcia w komunikacji nie były na miarę ferii zimowych, ani września.
Najgorszym jednak instrumentem w jaki sposób potraktowano pasażerów była informacja o rozkładzie jazdy. O ile pierwszy komunikat miał sens, to o tyle mnożenie następnych, stare rozkłady na przystankach, odrębne i niespójne komunikaty, przywracanie po jednej linii, miksowanie rozkładów powszednich, specjalnych i sobotnich dawało taki skutek, że ludzie bezskutecznie czekali na przystankach. W przypadku rzadziej kursujących linii rozkład powszedni a sobotni dawał różnicę nawet i godziny. W dobie mediów elektronicznych, profili społecznościowych nikt nie był w stanie stworzyć rozkładów jazdy w internecie albo spójnego przewodnika. Seniorom można było dostarczyć w formie papierowej. A tak nikt deklaracji o trosce o pasażerów nie weźmie poważnie, skoro zawalono podstawową rzecz czyli rozkład jazdy i informacja. Kiedy indziej słyszymy bajki o trosce i wyświetlaczach, nazwach przystanków, porządkowaniu numeracji, a tu zawalono podstawową sprawę.
Kolejna rzecz to zmiany tras. Pisaliśmy już o liniach medycznych oraz o 503, którego nie skierowano pod Szpital Uniwersytecki, choć wydawać się mogło, że przy problemach z dojazdami i stawianiu na pierwszym miejscu ochrony zdrowia to rzecz oczywista. Być może znów odezwała się troska o pasażera, który zirytuje się zabraniem 503 spod szpitala za kilka tygodni. Szkoda, że nie zatroszczono się o poinformowanie pasażera o bieżącej sytuacji. Paradoks organizacyjny obnażyły dwie linie medyczne: 4 oraz 7. Pierwsza jadąca praktycznie razem z linią 277, za wyjątkiem odcinka przez Prądnicką. Razem też dosłownie, ponieważ autobusy na dwóch kursach jechały praktycznie jeden za drugim. Skierowanie 277 przez Prądnicką i zapewnienie godziwego kursowania 503 rozwiązałoby sprawę. Jest to też kamyczek do ogródka gmin Michałowice i Iwanowice, że warto wspierać przewoźnika mającego cywilizowany tabor i wykupić kurs zapewniający pracownikom i zarazem mieszkańcom gmin solidny dojazd. Brak busów pokazuje tylko kompletny brak nadzoru nad tą lubianą przez gminy komunikacją jak też i brak twardej polityki ZTP po wykazaniu, że zdezelowany tabor bezkarnie zatruwa centrum miasta.
Linia MED7 z kolei zapewniała do dzisiaj połączenie z gminami Czernichów i Liszki po trasach linii aglomeracyjnych. Czemu miała frekwencję? Z prostego powodu: oprócz pierwszego kursu 229 pasażerowie są skazani na tramwaj na Salwatorze, co gorsza oprócz wyżej wymienionego pierwsze pojazdy nie mają skomunikowania. Nieopodal kończy magistralna linia 502, która na pewno miałaby więcej pasażerów gdyby odbierała pasażerów z aglomeracji. To pokazuje ZTP, że dziadowska przesiadka zniechęca ludzi. Efektem są liczne busy które oprócz pandemii atakują centrum miasta od strony zachodniej. MED7 nie byłby potrzebny jak i wiele innych półśrodków, gdyby dało się dojechać do Alej.
Kilka tygodni temu skrócono 194 do pętli na Podwawelskim argumentując to dublowaniem linii tramwajowej. Argument słaby, gdyż nie tak dawno przenosząc linie kończące pod dworcem płaszowskim do terminala na Powstańców Wielkopolskich zauważono, że oprócz dublowania ważnym agumentem jest funkcjonalność i możliwość dogodnego dojazdu do węzłów. Niestety tu zadziałał mechanizm niezrozumiały. Najpierw zachęcono gminę Skawina do skierowania linii aglomeracyjnych do Czerwonych Maków, niedawno skrócono tam - w trosce o pasażera - autobusy z Sidziny. A potem? Ordynarnie pocięto linię 52, a teraz zabrano 194. Pomijając już tłok w pojazdach, chyba nikt nie skorzysta z tej oferty. Widać też całkowity brak pomysłu na całkowicie niewydolną i źle zaprojektowaną końcówkę. Rejony Ruczaju się rozrastają, a do dyspozycji są dwa tory, jak się to kończy uczy przykład Salwatora i Walcowni. Co gorsza ów 194 mógł jechać np. do nowego osiedla przy Wildze i Rydlówce, ale cóż... inżynierowie ochoczo promujący zrónoważone środki lokomocji dopuścili tam tylko rowery akceptując układ ulic. Pomylone priorytety jak pętla na Makach. A że bez przeszkód dublują się tramwaje z autobusami jadącymi pod Kombinat, w którym pracuje coraz mniej osób to nie budzi niczyich zastrzeżeń.
Kolejne cięcie pod pozorem geometrii skrzyżowania to podzielenie linii 184 na dwie części rozwalające skomunikowanie Podgórza ze wschodnią częścią centrum, urzędem miasta i cmentarzem Batowickim. Niestety w świadomości urzędników ZTP linia 184 nie może zaistnieć jako magistralna. Stąd błahy pozór pomoże uzbierać grosiki. A podobno troską ZTP jest promocja komunikacji miejskiej kosztem samochodów. Co zatem stoi na przeszkodzie zrobić ulicę Sebastiana jednokierunkową i skierować tamtędy (powrót Starowiślna) 184? Otwarty Stradom pozwoli na wyjazd z tego kwartału, a i nadłożenie kilkuset metrów w stronę Prądnika nie zrujnuje budżetu. Tu nawet argument o przesiadce jest nietrafiony, bo ani 18, ani 52 linii 184 nie zastąpią. Poza tym chytrząc drobniaki ustalono, że połowa 184 do Kurdwanowa opuści Osiedle Podwawelskie chybcikiem łącznikiem do Ludwinowa. Jakże to propasażerskie rozwiązanie dyrektorze Franek.
Po raz kolejny pasażerowie komunikacji miejskiej w Krakowie zostali uświadomieni, że są problemem, a nie klientem usługi. Rozwiązania rzekomo dla nich w przypadku inne lokalizacji są interpretowane zupełnie inaczej. Zamknięte cmentarze nie przeszkadzały, aby liczne autobusy dojeżdżały na pętlę Batowice, teraz gdy wszystko powoli wraca do normy mieszkańcy Podgórza zwyczajnie się nie dostaną teraz do nekropolii. Linia 132 wiele miesięcy marnotrawiła pieniądze wożąc powietrze do dworca, któemu zresztą należy się osobny felieton. Fajnie, że dyrektor ZTP jeździ na rowerze, ale wystarczy wspomnieć badania, gdy jakieś pokrętne teorie tłumaczono, że z powodu pluchy rowerzyści przesiedli się do zbiorkomu. Teraz ów zbiorkom pocięto, choć w innych miastach ma nadal priorytet, niestety brak logiki i spójnej wizji poruszania się po Krakowie poskutkuje tym, że rowerzyści pojadą w oparach spalin samochodów zastępujących mieszkańcom 184 i 194 oraz busów znów mających interes kopcić w centrum miasta. Wątpiącym w skuteczność polecamy przejazd rano magistralną linią 503 z pętli Górka Narodowa po 7 rano do pierwszego przystanku z włączonym stoperem. To żywy dowód priorytetu komunikacji miejskiej w Krakowie, która coraz bardziej przypomina złote czasy indolencji PKP. Szerokiej drogi!
2020-05-31
mouset