W słynnym przeboju Budki słyszymy słowa o przychodzących wizjach oglądając fantastyczną scenerię oparów sugerujących mieszankę futurologii oraz mocniejszych używek. Podobne wrażenia jak w hicie lat 80-tych można odnieść po lekturze kilku artykułów w prasie dotyczących przyszłości transportu zbiorowego po zakończeniu pandemii. Bohaterem dwóch z nich jest dyrektor krakowskiego ZTP, a ponadto w jednej z gazet przedstawiono też wizję przyszłości okolicy budowanego właśnie przystanku kolejowego Kraków Grzegórzki.
Czytając wywiad z Łukaszem Frankiem trudno nie zgodzić się z wieloma tezami. Na przykład o liczbie samochodów w przeliczeniu na mieszkańców lub o konieczności zrównoważenia transportu. Padają też porównania do metropolii lub innych systemów komunikacyjnych. Niestety rzeczywistość już skrzeczy, gdy popatrzymy na mnogość klientów krakowskiej komunikacji. Jest to trudna do określenia liczba, ponieważ nawet określenie liczby mieszkańców jest niedokładne w obliczu statystyk oraz codziennych potoków aut wlewających się do miasta drogami wjazdowymi, zwłaszcza w zestawieniu z kłopotami wójtów gmin otaczających Kraków w planach gospodarki wodą, ściekami i śmieciami i oszacowaniem PIT. Komunikacja to niestety podwalina usług publicznych, co ostatnio jest chętnie poruszanym tematem (za wykluczonych komunikacyjnie uważa się 1/3 mieszkańców Polski). Niestety jest też jedną z bardziej kosztownych i obrazujących równość społeczną. Składają się na nią wszyscy, ale niewielu korzysta. Sporo korzystających ma bilety ulgowe, co jest szczególnie kuriozalne, jeśli weźmiemy pod uwagę, że cena normalnego jest w ok. 40% dotowana z podatków.
W Krakowie, jak w pigułce widzimy te ogólnopolskie dywagacje. Od jutra komunikacja w mieście będzie droższa, co na pewno wywoła oburzenie. Neosocjalizm w społeczeństwie ma się coraz lepiej, więc trudno wielu młodym osobom pogodzić się, że za przejazd się płaci. Warto też zauważyć, że w zakorkowanym Krakowie nie ma mowy o opłacie za poruszanie się na konkretnej trasie, liczy się czas, ale już w wielu miejscach natężenie ruchu wróciło do "normy" sprzed ery pandemii. Wyjątkiem jest ścisłe centrum miasta, gdzie wszystko zamarło, a wieczorni i weekendowi spacerowicze przybywają w jego okolice... samochodami. Dlaczego? Tego można się tylko domyślać, niestety ZTP nie prowadzi takich badań, założono chyba, że żądni centrum przyjadą tu licznie rowerami.
Od jutra też przywrócone zostaną niektóre zawieszone linie, a także częstotliwości. Nie powróci m.in. linia 132, której marszruta obsługiwała wybrane nowohuckie osiedla w indywidualny sposób. Widocznie nie uświadomiono mieszkańców (łożących na tę linię jak i na inne), że jest to school-bus. Nie dla wszystkich, a dzieci przecież uczą się zdalnie. Nie jeździ też linia 166, Sidzina nie wymaga szybkiego dojazdu do centrum. Zawieszona jest linia 12, która to miała wspaniale zastępować autobusy linii 184, wg złotych rad ZTP można z Kurdwanowa dojechać do Łagiewnik, by potem "śmignąć" linią 12. Tu niestety musimy powstrzymać wodze fantazji: pozostaje tylko 22. Przywrócono za to linię 6, co za niespodzianka! Nie znaleziono czasu, ani pieniędzy, aby utrzymać w ruchu pętlę Salwator. Zaraz ktoś orzeknie, że jeździ pusta i podzieli los 12, która też jeżdziła pusta, bo klienci łożący na komunikację i wynagrodzenia w ZTP nie dostrzegli tej złotej myśli i nie jeździli wg wytycznych po likwidacji linii 184. Jednocześnie wzrosła popularność innych przewoźników, którzy dowożą pasażerów bliżej centrum niż leży Salwator. Skoro nie ma ogniwa w postaci linii tramwajowej to wjeżdżamy ile się da. Nie dziwi więc złość mieszkańców utrzymujących swoimi podatkami takie chore myślenie. Zważywszy na ilość kursów linii aglomeracyjnych do Salwatora trudno nie podzielać tych emocji.
Proszę zauważyć, że opisujemy sytuacje z centrum miasta. W tym samym centrum nie zauważyliśmy, aby ktoś też odśnieżał tak pracowicie wytyczone i hołubione drogi dla rowerów. Poza centrum jest jeszcze gorzej. Zawieszona komunikacja tramwajowa na Mrozowej to doskonały przykład odzwyczajania konia od jedzenia, a ludzi od zbiorkomu. Z każdą zmianą ubywa możliwości dostania się tam do sporych zakładów pracy bez samochodu. Dwa razy robiąc zdjęcia dawnej trasy zostaliśmy poproszeni... o podwiezienie, uwaga: gdziekolwiek. To chyba lepsza ikona niż pusty przystanek PKS. Widocznie dla ZTP to nie problem, że samochody pracowników ciągną przez pół Krakowa na Mrozową, bo nie można liczyć (cytat) na jakąkolwiek komunikację. Niedobrzy pracodawcy nie dostosowali się do wizji Łukasza Franka skorzystania z kilku zaplanowanych precyzyjnie kursów ochłapów.
Podobnie mogą nie dostosować się przyszli pasażerowie opuszczający pociągi przystanku na Grzegórzkach. Ulica Grzegórzecka ma stać się jednokierunkowa, a przestrzeń wokół wspaniałym miejscem dla pieszych i rowerzystów. Zapytani klienci (coraz mniej liczni) Hali Targowej oraz handlujący w niedziele zareagowali entuzjastycznym... śmiechem. Mało jest też prawdopodobne, aby owa przestrzeń wypełniła się lokalami użytkowo-gastronomicznymi, ponieważ potencjalni podróżni muszą udawać się w konkretnym kierunku. Linie 1 i 22 wytyczają go w kierunku Placu Wszystkich Świętych oraz południowej części Nowej Huty. Linie 17 i 19 zaś w kierunku Starego Podgórza oraz Dworca Towarowego, a może w przyszłości Krowodrzy. Dojazd do centrów usługowych i biurowych na Olszy i Mistrzejowicach jest już niewykonalny, bo zabrano linię 184. Chcący dojechać tam aktualnie z dworca głównego muszą przejść spory kawałek do autobusu linii 501, ponieważ uznano, że nie ma miejsca, aby taka nieznacząca wiele linia mogła mieć swój przystanek przy centrum komunikacyjnym. Inna sprawa, że tego miejsca tam po prostu nie ma zbyt wiele. Nie śmiejmy się z białych plam po PKSach, w Krakowie utrzymujemy je z naszych pieniędzy i rozpoczynający się rok raczej nie przyspieszy ich likwidacji.
2021-01-31
mouset